środa, 31 grudnia 2014

149. Wyjątkowy Sylwester :)

   Wszystkim tutaj zaglądającym życzę dużo zdrowia i wszelkiej pomyślności w Nowym Roku.


Dziękuję bardzo za wszystkie życzenia jakie od Was otrzymaliśmy. 






  W tym roku byliśmy na WYJĄTKOWYM Sylwestrze!
Co prawda czasowo dostosowanym do najmłodszych uczestników imprezy, ale
wyjątkowym pod każdym względem, bo obchodzonym u Gosi z Mamelkowa :)
Pomimo wszelkich przeciwności losu związanych z moją chorobą w końcu udało nam się spotkać :)

Nasza wspólna znajomość zaczęła się wirtualnie, ale po niedługim czasie okazało się, że mieszkamy w tym samym małym miasteczku, a nawet znamy się z widzenia :)))
Wiem, że już o tym wspominałam, ale robię to jeszcze raz, bo dla mnie to dość niesamowita historia i Gosia jest jedyną osobą którą poznałam w ten sposób.



Wieczór spędziliśmy bardzo miło, w doborowym towarzystwie :) Zostaliśmy ugoszczeni po królewsku i mało tego dostaliśmy pyszne jedzonko na wynos, dzięki czemu odpadło mi do gotowanie obiadu następnego dnia :)))
Mogłam na własne gałki oczne podziwiać Gosi przytulny domek oraz to, jak śliczne potrafi udekorować każdy jego kącik.
Oglądałam, dotykałam i podziwiałam wszystkie cudowne prezenty, jakie Gosia dostała od naszych blogowych koleżanek.



Dzieciaki również nieźle się bawiły, a Wojtuś najchętniej zostałby u Martusi na dłużej :)



Gosiu DZIĘKUJEMY Ci za ten wyjątkowy wieczór :)))











poniedziałek, 29 grudnia 2014

148. Ciągle zaskakuje... oraz Jabłuszko v 2




   Od razu ostrzegam: dzisiaj mnie wzięło na pisanie i będzie dłuuugo i niekoniecznie na temat :)))






  Od paru ładnych lat mieszkamy w Anglii i w sumie to powinnam się już przyzwyczaić do niektórych tutejszych nawyków, wybryków (sama do końca nie wiem jak to określić). Okazuje się jednak, że nie, że Anglia, a raczej Anglicy wciąż mnie potrafią nieźle zaskoczyć :))) Czasami pozytywnie, ale też i negatywnie.



Ale zacznę od początku :)
Cała niedzielę spędziłam w łóżku ogarnięta niemocą, niezdolna do tego, żeby się dziećmi zająć w jakikolwiek sposób (dobrze, że Męża mam najlepszego na świecie:) ) myśląc, że płuca wypluję. Dzisiaj rano Mąż na całe moje szczęście zarządził, że do lekarza iść MUSZĘ !!!
Nie mając siły się spierać (bo mnie do lekarza wysłać nie jest sprawą łatwą) zaczęłam dzwonić...Automatyczna sekretarka poinformowała mnie, że jestem 14-ta w kolejce po czym uraczono mnie jakąś dyskotekowa muzyką o sporej dawce basów w sam raz na moją bolącą głowę! Wyciszyłam ją jak tylko się dało i po kilkunastu minutach przełączono mnie do następnej kolejeczki, ale tym razem muzyka była spokojna i o wiele przyjemniejsza :)
Jak już odczekałam swoje telefon odebrała recepcjonistka i poinformowała mnie, że niestety do lekarza się już dzisiaj nie dostanę z braku miejsc, ale jeśli nie jest to sprawa bardzo prywatna, to może mnie umówić z pielęgniarką...
No i tu powinniście zobaczyć moją minę. Jak to z pielęgniarką?!!!



Pani dodała, że pielęgniarka być może będzie mi w stanie pomóc, na co ja odparłam niezbyt grzecznie, ze nie sądzę, ale kilku zdaniach zachęty z jej strony ustaliłyśmy wizytę za jakąś godzinkę.



Dzisiaj było u nas dość mroźno. Jak czytamy na Interii: ,, Minionej nocy w Wielkiej Brytanii termometry pokazały najniższą w tym roku temperaturę, minus 9 stopni Celsjusza. Brytyjskie biuro meteorologiczne wydało komunikat, który wyznacza trzeci stopień zagrożenia dla środkowej i północnej Anglii, tylko o jeden poniżej katastrofy żywiołowej ''
Informację wkleiłam celowo, bo jest dość istotna do części dalszej moich dzisiejszych wywodów :)
Mąż rozmroził mi samochód i nastawiona niezbyt optymistycznie pojechałam do przychodni.
A tam moi drodzy miłe zaskoczenie. Pani pielęgniarka podeszła do sprawy bardzo profesjonalnie i w moim odczuciu niejeden tutejszy lekarz mógłby od niej nauki pobierać ;)
Sprawdziła temperaturę, ciśnienie i natlenienie krwi, zajrzała do gardła, osłuchała i przepisała mi ANTYBIOTYK. Jakież było moje zdziwienie, że nie zakończy się to słynnym Paracetamolem.
Receptę musiał tylko podpisać lekarz i mogłam iść do apteki.



A tam DZIWY :)



Musiałam chwilkę poczekać, aż odetną mi odpowiednią ilość tabletek z jakiegoś większego listka, no więc sobie siedzę i chcąc nie chcąc zerkam na ludzi.



Patrzę a tu Pani w średnim wieku stoi w kolejce do kasy ubrana we wzorzystą piżamę. Dodatkowo dół piżamy wciągnięty w skarpety (choć tu może i wytłumaczenie by się znalazło, jeśli niewiasta rowerkiem przyjechała) Do kompletu lekkie tenisówki w czerwonym kolorze...
Dalej mój wzrok padł na parę z małym chłopczykiem, na moje oko poniżej roczku. Kaszlało to dzieciątko równie mocno jak ja, a rodzice trzymali je na rękach w samych śpioszkach i bez czapeczki.
No dobra ktoś może powiedzieć, że w końcu w aptece to i ogrzewanie być musi, no zgadza się, ale jakież było moje zdziwienie, kiedy cała trójkę w tym samym przyodzieniu, a raczej bez kilka minut później spotkałam spacerujących po parkingu!!!
Ja rozumiem, że przegrzewanie dzieci to nie jest zbyt dobre, ale ,,podmrażanie'' też nie może służyć niczemu dobremu...
W Polsce to pewnie para zostałaby skuta w kajdanki i oskarżona o narażenie życia i zdrowia niemowlęcia.



Takież to ciekawe osobistości można spotkać w naszym małym miasteczku :)





A jeszcze żeby tak bez zdjęć nie było, to kolejna odsłona mojego obecnego haftu.





I tym miłym akcentem kończę dzisiejszą pisaninę :)
Dużo zdrówka Wam życzę :) 

 




wtorek, 23 grudnia 2014

147. Życzenia.

   Dużo zdrówka, radości i miłości życzę wszystkim tutaj zaglądającym. Niech ten świąteczny czas będzie dla Was wyjątkowy. 




 



środa, 17 grudnia 2014

146. Dzień pełen wrażeń :)



  Tak jak w tytule, dzisiejszy dzień był pełen niesamowitych wrażeń.
Najpierw byliśmy na Christmas Party w przedszkolu u Wojtusia a następnie pojechaliśmy na urodziny dwóch siostrzyczek, koleżanek Wojtusia i Julii.
Dzieciaki miały mnóstwo atrakcji. Wspaniale spędziliśmy czas.
Nie będę się rozpisywać a w zamian pokazuję zdjęcia. Nie wszystko jednak zostało na nich ujęte i nie wszystkie mogę pokazać, ale proszę mi wierzyć na słowo – to były niezapomniane chwile...

Wszystkim takich życzę :)














































sobota, 13 grudnia 2014

145. Chlebek pieczony na zakwasie.

  Od czasu, kiedy koleżanka podarowała mi zakwas chlebowy, przynajmniej raz w tygodniu (a zamierzam częściej) piekę chlebek. Zwykle połowa znika zaraz po upieczeniu, jak jest jeszcze dobrze ciepły i masełko się na nim ładnie topi, bo wtedy smakuje najlepiej :)
Prawdziwy, smaczny bez zbędnych dodatków i ulepszaczy. Faktycznej pracy jest przy nim niewiele. Czego chcieć więcej?:)

  Przepis również dostałam od koleżanki i tylko nieznacznie go zmodyfikowałam, dostosowując do swoich potrzeb.

Na dwie keksówki potrzebuję:
- 500g mąki (ja daję po 100g żytniej i pszennej oraz  300g orkiszowej)
- 450g zakwasu
- ok 300ml letniej wody
- 1,5 łyżeczki soli
- odrobinę oliwy z oliwek

Do tego dodaję w zależności od zachcianki:

- pomidorki suszone lub wyjęte i osuszone z zalewy pokrojone w kawałeczki (mały słoiczek)
- ok szklanki ziaren słonecznika lub innych
- majeranek, oregano lub inne ziółka



  Wszystko razem wyrobić (ja wyrabiam robotem ok. 15 – 20 minut). Ciasto pozostawić do wyrośnięcia przykryte ściereczką na około 1,5 ha. Następnie przełożyć je do keksówek wysmarowanych tłuszczem i posypanych otrębami lub bułką tartą. Przykryć ściereczką i pozostawić do wyrośnięcia na kolejne ok 3,5 ha, uważając, żeby ciasto nie wydostało się poza foremkę :)
Wierzch posmarować oliwą z oliwek i piec w 180 °C przez około godzinę. 

Poniżej zdjęcia chlebka ze słonecznikiem. 



 
A tutaj z suszonymi pomidorkami.

 

Smacznego :)

poniedziałek, 8 grudnia 2014

144. Jak się nie ma co się lubi...

   Od czasu gdy we wrześniu wróciłam do pracy prawie na cały etat niestety czasu wolnego mam naprawdę niewiele. Normalne czytanie książek prawie zupełnie odpada. Pewnie większość z Was, (ja również) woli czytać książki, takie normalne, przekręcać kartka po kartce, wdychać ich zapach..., ale jak się nie da, to trzeba się otworzyć na inne opcje, co w moim przypadku nierzadko odbywa się dość opornie :)
  Jako, że dojazd do pracy w jedną stronę zajmuje mi minimum 45 minut, to za namową męża zaczęłam słuchać audiobooków, i takim to sposobem udało mi się już przesłuchać 6 książek:)

Vincent V. Severski - ,,Niewierni''
Vincent V. Severski - ,,Nielegalni''
Mario Puzo - ,,Ojciec Chrzestny''
Romuald Koperski – ,,Pojedynek z Syberią''
Marcin Ciszewski - ,, Gliniarz''
Harlan Coben – ,,Mickey Bolitar, Schronienie''

  A niedługo skończę siódmą:

Dmitrij Głuchowski - ,,Metro 2033''

   Ogromnie się z tego cieszę, bo człowiek bogatszy o te wszystkie wrażenia, a i jakiś taki spokojniejszy za kierownicą :))). Oczy mu się tak nie zamykają i pozostaje niewzruszony na notoryczne w Anglii nieużywanie przez kierowców kierunkowskazów :) 

 


Jeszcze tylko pierwsza odsłona kolejnego Nimuë jaki pojawił się na moim tamborku:) 



Pozdrawiam serdecznie:)  

środa, 26 listopada 2014

143. Nimuë – The Red Fox

  Dzisiaj krótko i na temat - skończyłam haft Nimuë -The Red Fox. 
Haft, który zauroczył mnie w chwili, gdy go pierwszy raz ujrzałam. Wiedziałam, że nie spocznę, dopóki go nie zrobię i nie zawiśnie na mojej ścianie obok innych Nimuë, do których jak wiecie mam ogromną słabość :) 
 
  Kolor lnu nieco odbiega od sugerowanego, ale efekt jest jak dla mnie bardziej niż zadowalający :)



Pozdrawiam serdecznie:)  

czwartek, 20 listopada 2014

142. Dobre rady ;)


  Pewnie każdy się ze mną zgodzi, że rad udzielanych przez dobrze życzące nam osoby ignorować nie warto. Tak więc ja ostatnio wzięłam sobie do serducha jedną taką radę udzieloną mi przez Gosię z Mamelkowa i zamiast chorowania wybrałam zabawę z masą solną :)
Oczywiście nie sama, ale z dzieciakami, a dokładnie z Wojtusiem, bo Julia po spróbowaniu kawałka masy, który przypadkiem znalazł się w zasięgu jej ręki podziękowała za współpracę :)
Zabawa była naprawdę udana :)

A tak jeszcze na marginesie dodam, że Gosia jest pierwszą blogerką, którą poznałam osobiście!!!
Okazało, że mieszkamy w tym samym miasteczku :)
Jeszcze nie miałyśmy sposobności, żeby się spotkać na dłużej, bo obie prowadzimy dość intensywny tryb życia, ale wierzę, że za jakiś czas tak się stanie.


Takie cudaczki porobił Wojtuś, a na drugi dzień je dodatkowo pomalował.



Ja swoim tylko lekko zarumieniłam policzki :) 






Pozdrawiam serdecznie :)  

niedziela, 16 listopada 2014

141.Kurczak pieczony na butelce i zabawa w ,,chory, chorszy i najchorszy ''...

  Zacznę może od tej niezbyt fajnej zabawy, do uczestnictwa w której nasza rodzina niestety została zmuszona. Tak, tak ZMUSZONA! 
Zaręczam, że nikt nie chciał się w nią bawić, ale... no cóż jak wiadomo nie zawsze się robi to, co chce.
Otóż nasz dom zaatakował jakiś niezidentyfikowany wirus. Zabawę rozpoczął Wojtuś i był chory. Następnie do zabawy została wciągnięta Julia, również jako chora. W miarę postępu zabawy Wojtuś przeszedł do następnego etapu i zajął miejsce ,,chorszego'', podobnie Julia. W międzyczasie byliśmy w odwiedzinach u lekarza, ale to absolutnie zabawy nie popsuło.
Kolejne dni zaowocowały tym, że ja wskoczyłam od razu na etap ,,chorszy'' i w niedługim czasie cała nasza trójka osiągnęła najwyższy poziom – ,,najchorszy''!
I tu znowu mały przerywnik w postaci wizyty u lekarza z naszą najmłodszą pociechą.
Kolejne dni to już (na szczęście) powolne wykruszanie się uczestników w kolejności mama, Wojtuś i Julia. Jakoś tak tylko tato się nie poddał ogólnej presji otoczenia i wykazywał tylko nieznaczne zainteresowanie zabawą.

  Teraz powoli wracamy do zdrowia i mam nadzieję, że limit chorobowy naszej rodziny na długi czas się wyczerpał!

  Żeby tak nie było, że tylko o takich niefajnych sprawach piszę będzie jeszcze o kurczaku pieczonym na butelce z piwa (u mnie z piwem w środku).
Kawał czasu się przymierzałam do upieczenia takiego kurczaczka, no i w końcu go zrobiłam.
Pracy przy nim naprawdę niewiele, a efekt wspaniały.
Trzeba takiego delikwenta natrzeć przyprawą do kurczaka wymieszaną z kilkoma łyżkami oliwy z oliwek i pozostawić na kilka godzin w lodówce. Następnie należy go obsadzić na otwartej butelce z piwem i upiec w 180 stopniach. Kurczaka nadzianego na butelkę najlepiej postawić np. w brytfannie. Długość pieczenia jest uzależniona od wagi kurczaka i na każdy jego kilogram przypada godzinka :)
Idealnie chrupiąca skórka to mój ulubiony element tej potrawy :)
Do tego pieczone ziemniaczki oraz surówka i od stołu odchodzimy na czworakach :)







Smacznego :)

wtorek, 11 listopada 2014

140. Moherowo – storczykowe sprawy ;)

  Całkiem normalna (a może tylko w moim mniemaniu) zależność – im dłuższa przerwa w blogowaniu, tym trudniej sklecić te kilka zdań, poukładać rozbiegane myśli w jedną w miarę logiczną całość, tak aby dało się co nieco napisać.
Znowu mnie tu trochę nie było i aż trudno uwierzyć w to, jak ten czas szybko leci. To nie tak, że zupełnie nie miałam o czym pisać, bo przecież to i owo w tak zwanym międzyczasie się wydarzyło, ale niestety zabrakło czasu na blogową prezentację. Były czwarte urodziny Wojtusia, pierwsze Julii, a i liska po odrobince przybywało. Podjęłam też męską decyzję sprucia mojej prawie ukończonej Echo Flower, bo uznałam, że zbyt duża ilość błędów nie pozwoli mi patrzeć na nią przychylnym okiem :)
Czy żałuję poświęconego na nią czasu? - otóż nie!, bo przecież uczę się dziergania drogą prób i błędów. Przyjdzie odpowiedniejszy czas na tego typu robótki :)

Powstał też mój pierwszy chlebek na zakwasie, który to wspaniałomyślnie podarowała mi koleżanka, i który stał się nierozłączną częścią mojej lodówki :)

  Obecnie dalej, uparcie jak koń pod górkę haftuję liska. Nadszedł czas na moher a w moim przypadku raczej coś co ma go przypominać. Kupiłam Fuzzy Stuff z dodatkiem błyszczącej nitki i efekt jest całkiem fajny. Haftowanie czymś takim jest nieco mniej przyjemne niż zwykłą muliną DMC, ale jak trzeba to trzeba :) 




 


  Od września za sprawą koleżanki stałam się właścicielką niebieskiego storczyka, który cały czas cieszy moje oko pięknymi kwiatami. Niestety sztucznie barwione powoli zaczynają tracić intensywnie niebieską barwę.





Pozdrawiam serdecznie :)



  

niedziela, 5 października 2014

139. Wygrane candy :)

Witam wszystkich tu zaglądających bardzo
 serdecznie. Miło, że mnie odwiedzacie, pomimo iż ja niestety nie mam już tyle czasu dla Was, ile bym sobie życzyła.

  Jakiś czas temu wygrałam u Moniki na hamaku candy i kilka dni temu dotarła do mnie przesyłka. To, co w niej znalazłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Kilka razy musiałam przecierać oczy ze zdumienia i sprawdzać czy oby na pewno wzrok mnie nie myli :)
Nie będę się tutaj dłużej rozwodzić, bo lepiej będzie, jak to wszystko zobaczycie na własne oczy, a mi nie pozostaje nic innego, jak tylko podziękować Monice za ogrom dobroci. Tak więc: Moniko DZIĘKUJĘ Ci bardzo za wspaniały prezent. Sprawiłaś mi nim wielką niespodziankę. 










Miłego dnia :) 


sobota, 27 września 2014

138. Pasztet.

   Nie, nic strasznego się nie stało, ani też o niczyjej urodzie, albo raczej jej braku mowy nie będzie, ale o zwykłym pasztecie i jak doszło do jego powstania oraz otym jak zrobienie zwykłych zdjęć nadających się dopublikacji może stać się nie lada wyzwaniem :)

   Niedawno zachciało mi się gołąbków, a że to danie moje ulubione jeszcze z czasów dzieciństwa, więc nie bacząc na żadne przeciwności losu po pracy, dodatkowo opiekując się dziećmi zabrałam się do roboty. Do tego celu w sklepie polskim (bo to chyba jedyne miejsce w Anglii, gdzie takie gołąbkowe rozmiary sprzedają) kupiłam ogromną kapustę. Zdjęłam z niej tak około dziesięciu okazałych liści, zrobiłam gołąbki i zastanawiam się co zrobić zresztą tej kapusty!?
Wyrzucić- marnować jedzenie, gdy tyle ludzi głoduje- NIE, kóz, albo królików też nie posiadam...Doszłam do wniosku, że kapusta zasmażana to dobry pomysł. I tak rzutem na taśmę powstawała kolejna potrawa, którą w większości planowałam przeznaczyć do zamrożenia, na dni w których o gotowaniu nie mogło być mowy (a trzeba dodać, że coraz więcej takich się zdarza). Do tego celu rozmroziłam mięso wieprzowe (bagatela - jakieś 3 kg), które bardzo dłuuuugo było zamrożone i nie bardzo wiadomo było w jakim konkretnym celu zostało zakupione. Co ładniejsze kawałki skroiłam do kapusty, a reszta została... 
No i tak, jak to w reakcji łańcuchowej znów musiało coś z reszty tego mięsa powstać. Padło na pasztet. Od razu zaznaczam, że dokładnego przepisu nie mam, bo wszystko w pośpiechu ,, na oko''robione :)

  Składniki:
 - mięso wieprzowe chude
- mięso wieprzowe bardzo tłuste
- 2 bułki namoczone w wywarze z gotowanego mięsa
- 20 dag 3 krotnie sparzonej wątróbki drobiowej
- 5 jajek
 - 2 marchewki
- duża cebula
- ziele angielskie
- listki laurowe
- gałka muszkatołowa
- odrobinę vegety
- pieprz ziołowy
- pieprz czarny, świeżo mielony
- tłuszcz i bułka tarta do wysmarowania formy.
Mięso udusić razem z warzywami zielem angielskim i listkami laurowymi, ostudzić. W wywarze namoczyć bułeczki. Mięso, warzywa, namoczoną bułkę i sparzoną wątróbkę zmielić. Do tego dodać przyprawy i jajka.Dokładnie wymieszać i przełożyć do foremek i upiec.
 Proste :)

Muszę przyznać, że pasztet wyszedł wyjątkowo smaczny. Ten kawałek, który pozostał na bieżące spożycie zniknął w zastraszającym tempie :)))
Dobrze, że zdążyłam parę zdjatek pstryknąć, choć i tu pojawiły się pewne niewielkie utrudnienia :)))Małe, pomocne rączki niemalże od razu przystąpiły do działania :) 
Najpierw ostrożnie jakby nieśmiało, a potem to już bez jakichkolwiek hamulców, no i trzeba było pasztet usunąć z pola rażenia :)))


















Pozdrawiam serdecznie :)